Paul NewmanI

Paul Leonard Newman

8,7
13 769 ocen gry aktorskiej
powrót do forum osoby Paul Newman

Mój post dotyczy głównie wymienionego w temacie Toma, ale postanowiłem napisać o tym właśnie tutaj, a dlaczego, to wyjaśni się dalej samo. Można wiele pisać na temat Cruise'a i jego obecnej artystycznej formy, ale na pewno wielu się zgodzi, że nie jest ona najlepsza. W miarę dobre filmy przeplata ze słabymi, a nieraz wręcz miernymi. Role takie sobie, właściwie nie wymagające wielkiego wkładu. Bez charakteru. Z młodzieńczego uroku zostaje coraz mniej, a po magii dawnych produkcji, już tylko blady cień i odcinanie kuponów.
Notowań nie podnosi mu również życie prywatne /wiadomo o co chodzi/, czyli krótko mówiąc równia pochyła.
A ja mimo wszystko, z sentymentu dla tego zasłużonego aktora, chciałbym, żeby zagrał w końcu w czymś takim, co choć na chwilę pozwoliło by mu wrócić na szczyt. I nie mówię tu tylko o szczycie komercyjnym, ale głównie artystycznym.
I tak sobie gdybam. Co by się stało, gdyby zeszła jakaś konkretna ekipa filmowa + Cruise i nakręcono coś w rodzaju kontynuacji "Koloru Pieniędzy". "Kolor" pojawił się dwadzieścia pięć lat po "Bilardziście" i odniósł wielki sukces, nie jako bezpośrednia kontynuacja, ale subtelne i umiejętne pociągnięcie pewnego wątku z przed ćwierć-wieku. Teraz mija kolejne dwadzieścia trzy lata od tego pierwszego i myślę, że dobrze opowiedziana dalsza historia Vincenta /Cruise/ mogła by zaciekawić nie tylko starych fanów ale i zdobyć nowych, a wraz z dwoma poprzednimi tytułami stworzyć swoistą, jedyną w swoim rodzaju trylogię.
"Kolor pieniędzy" był między innymi historią pewnej sztafety, wymiany pokoleniowej. Można by na nowo odbudować ten wątek, ale nie na zasadzie uczeń i mistrz /to już było/, ale bardziej bezpośredniej rywalizacji. Cruise-dojrzały gracz po przejściach, chcący wrócić na szczyt /tu zagrał by trochę siebie/ kontra młokos, który usiłuje mu przeszkodzić. Wiem, że to brzmi banalnie, ale wiele filmów ma błahą fabułę, a jednak jest w nich to coś, co sprawia, że się do nich wraca.
Oczyma wyobraźni widzę taką scenę: Vincent, przez przypadek dowiaduje się o śmierci Eddiego Felsona. Ponieważ od lat już nic go z nim nie łączyło, więc przyjmuje to bez emocji. Ale w chwili nostalgii stanie przed jego grobem i powie "ten facet był najlepszy", czy coś w tym stylu. Taki hołd w kierunku Felsona, a w domyśle widz wiedziałby o kogo naprawdę chodzi. Wiem, że to brzmi bardzo "amerykańsko", ale uważam, że takie rozwiązanie było by jak najbardziej na miejscu. Byłby to króciutki epizodzik, a fabuła potoczyła by się już dalej własnym torem.
Nie mówię o bezpośredniej dedykacji, ale taki film mógłby być pozytywnie odbierany jako coś w rodzaju szacunku dla Wielkiego Artysty, którego nie ma już wśród nas.
Kto wie czy gdyby starannie popracować nad scenariuszem, a panowie Cruise i na przykład Scorsese znaleźli by trochę czasu nie doczekalibyśmy się solidnej produkcji. "Bilardziście" i "Kolorowi Pieniędzy" dorównać trudno, ale można spróbować.
Przepraszam, jeśli przynudziłem, ale po prostu chciałem się tym z kimś podzielić.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones